Przejdź do głównej zawartości

ryż z bananami - na ostro!


Wczorajsza wizyta na targu przywołała w mojej głowie wspomnień czar. Wybierałam sobie spokojnie banana.. a pani straganiareczka mówi, że o te małe czerwone są dobre, że te duże żółte, w których się grzebię, to kartofle wśród bananów, a te czerwone to rarytasik… Patrzę, patrzę na nie i myślę, przecież skądś znam te małe czerwone banany… i rzeczywiście

kiedy pracowałam za granicą kilka dobrych lat temu jadłam je. To była moja pierwsza praca i pierwszy pobyt za granicą, pracowałam jako opiekunka do dzieci, sama byłam jeszcze trochę dzieckiem, rodzice owych dzieci traktowali mnie jak swoją córkę, a nie samodzielną osobę. Miało to swój urok, mogę powiedzieć dopiero z perspektywy czasu. Cały ten wyjazd był wielkim szokiem kulturowym, a zarazem ekscytującym i niezapomnianym przeżyciem. 


Jedną z rzeczy, które mnie szokowały był sposób odżywiania „mojej rodziny”, jak to się mówi w świecie au pair’ek. Dzieci jadły codziennie na śniadanie słodkie płatki na mleko, na drugie śniadanie chleb tostowy z dżemem i masłem orzechowym, a przed lunchem chipsy i słodki soczek. Tyle cukru każdego dnia… szok. Ja do wyboru miałam to samo, aż dziwne, że nie zaczęłam świecić od tej chemii. Na obiady była zupa pomidorowa, albo ryż. I to jest właśnie to. Te wspomnienie ryżu, gdyż nie był to zwyczajny ryż, choć z pozoru mógł się wydawać. Mama „moich dzieci” gotowała raz na tydzień wielki gar ryżu z warzywami przyprawiony ostrymi papryczkami. Do tego serwowała smażone czerwone banany i czasami surówkę z kapusty. Surówka surówką, ale chrupiące na zewnątrz, bajecznie miękkie i słodkie w środku banany w połączeniu z pikanterią ryżu dawały niesamowity efekt smakowy. Zaskakujący na pierwszy rzut oka, ale jakże wspaniały, jeśli już człowiek da się przekonać.  

Zabierając się do przygotowania tego dania w swojej kuchni wczoraj nie miałam wyobrażenia nawet jak „mama moich dzieci” robiła ten sos do ryżu, więc puściłam wodze swojej wyobraźni. Nastawiłam garnek z wodą na ryż. Na patelnię wlałam olej, wsypałam po około ½ płaskiej łyżeczki papryki słodkiej i wędzonej dałam po dwie szczypty pieprzu Cayenne i soli, na rozgrzany olej z przyprawami wrzuciłam po garści mrożonej marchewki, groszku, fasolki szparagowej i kawałek pora, podsmażyłam na wolnym ogniu i dodałam czubatą łyżkę keczupu z Włocławka (miał być koncentrat pomidorowy, ale się skończył). Kiedy ryż się ugotował wrzuciłam go na patelnię i połączyłam z sosem. Na drugiej patelni rozgrzałam olej i położyłam plasterki czerwonego banana, podsmażyłam z dwóch stron. Danie przełożyłam na talerz i na kwadrans cofnęłam się w czasie o dziesięć lat i w przestrzeni o kilka tysięcy kilometrów. Nie wiem jak to się stało, może to moja wyobraźnia, ale to naprawdę smakowało tak jak w kuchni mojej Au pair’owej rodziny.




Sorry za jakość zdjęcia... mój aparat już nie wyrabia.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

wegański smalec, czyli pasta z bałej fasoli

Nazwa tej pasty wydaje się kontrowersyjna i mało zachęcająca dla wegetarian i wegan :D Ale, ale .... to smarowidło z białej fasoli po pierwsze wygląda trochę jak smalec, po drugie jest przyprawiana podobnie jak smalec, a po trzecie zmielona biała fasola konsystencją nieco przypomina strukturę smalcu.  Zatem jest to smalec, bardzo smaczny smalec. Mjaaamka! Istnieje wiele opcji i możliwości przygotowania tzw. smalcu wegańskiego. A to z jabłkiem, a to ze śliwką, a to z dodatkiem kaszy jaglanej.To co prezentuję poniżej to wersja mocno klasyczna z zasmażaną cebulą i pestkami słonecznika udającymi skwarki. Nigdy chyba nie jadłam smalcu, przynajmniej nie pamiętam, ale z opisów innych ludzi i z książek wiem, że skwarki to ta chrupiąca tłusta drobinka i nie inaczej jest w mojej wersji.  Ilość przypraw zostawiam w kwestii upodobań, ale warto pamiętać, że sama fasola jest dość mdła w smaku. Ja osobiście lubię kiedy jest dużo majeranku, pasta jest wtedy szalenie ...

wegańska babka ziemniaczana

Babka ziemniaczana jest niewątpliwie podlaskim specjałem. Jak się okazje niekoniecznie dobrze znanym na zachodzie kraju. Jako, że pochodzę z Podlasia wychowałam się na babce, kiszce i pyzach, czyli potrawach których bazą są ziemniaki. Mój tato nie uznawał obiadu, w którym nie byłoby ziemniaków z wody, a weekend nie byłyby weekendem gdyby nie pojawiły się na śniadanie placki ziemniaczane. Jednym z moich piękniejszych wspomnień kulinarnych z dzieciństwa jest smak babki ziemniaczanej pieczonej przez moją babcię na wsi. Babka piekła się w piecu kaflowym, w tak zwanej dachówce, w żeliwnej misce. Och co to był za smak... Nie do odtworzenia. Później wyjechałam na studia do Poznania, stolicy Pyrlandii więc czułam się jak u siebie - ziemniaki królowały. Pyry z gzikiem, zapiekanki ziemniaczane, puree na sto sposobów... i jakoś tak zleciało parę pięknych lat. W Warszawie kartoszki cieszą się mniejszą popularnością, wszyscy chcą tu być fit i uważają, że kartofle tuczą. Modnie jest jeść bataty. Z ...

Wegański blok czekoladowy z czerwonej fasoli

Przepis w oldschoolowej formie 😉