Aby uniknąć jedzenia past kanapkowych ze sklepu, bogatych w szkodliwe dla zdrowia substancje pochodzenia chemicznego, których skład opływa tłuszczem, pozostaje robić domowe pasty. Dziś przyszła kolej na makrelę w dwóch odsłonach. Pierwsza - klasyczna kojarząca mi się jeszcze z czasami dzieciństwa, natomiast druga będzie próbą odtworzenia smaku pasty makrelowej ze sklepu.
Krok pierwszy to obranie ze skóry i oddzielenie ości. Przygotowałam dwie miseczki, podzieliłam rybę na połowę, a następnie drobniutko pokroiłam.
Opcja klasyczna:
dodałam dwa pokrojone w drobną kosteczkę ogórki kiszone, posiekany szczypiorek (w wersji z dzieciństwa była cebula), następnie odrobinę oleju oraz sól i pieprz do smaku.
Opcja sklepowa:
dodałam łyżeczkę koncentratu pomidorowego, 2 łyżeczki keczupu, kawałek bardzo drobno posiekanej cebuli oraz sól i pieprz do smaku.
Pastę nałożyłam na chleby wyrobu mojej mamy. Bezkonkurencyjny! Bez dwóch zdań smakują inaczej niż te dostępne w sklepach, ponieważ w sklepowych pudełeczkach bywa 20% ryby w paście rybnej, natomiast tu jest to co najmniej 80%. Smakata.
Nim zdążyłam usiąść do stołu, ktoś mnie podsiadł! Na szczęście nie zdążył zwęszyć na co się zanosi! :)
bardzo lubię wszelkie smarowidła do chleba:)
OdpowiedzUsuńWitam,
OdpowiedzUsuńchciałabym przedstawić ofertę współpracy, ale nie znalazłam adresu e-mail do Pani tutaj na blogu. Bardzo proszę o wiadomość na kontakt@blog-media.pl
Pozdrawiam,
Aneta