Na niedzielny chłodny, jesienny wieczór nic tak dobrze nie zrobi jak szklanka grzanego wina.
Nie znoszę gotowych mieszanek przypraw. Zawsze doprawiam wino do smaku w zależności od mojego nastroju i kaprysu.
Do garnuszka wlałam pół litra półsłodkiego czerwonego wina (nie znam się zbytnio na winach, w klasycznej formie preferuję wytrawne i półwytrawne, ale do wina grzanego dobre jest słodkawy trunek, bo i tak trzeba je osłodzić). Podgrzewając je na wolnym ogniu, obrałam dojrzałą gruszkę, wycięłam gniazdo nasienne, pokroiłam w ósemki i wrzuciłam do garnuszka.
Następnie zaczerpnęłam dużą łyżkę miodu, akurat miałam pod ręką wielokwiatowy, pomieszałam by się rozpuścił w wonnym naparze. Przyszedł czas na przyprawy: szczypta cynamonu, 2 goździki, 2 ziela angielskie i rozgnieciony owoc kardamonu. Zamieszałam i poczekałam, aż cały napar dobrze się zagrzeje, ale nie dopuściłam do wrzenia, bo i po co? Wystarczy powolne dochodzenie na wolnym ogniu, wtedy wszystkie aromaty mają czas na połączenie się i stworzenie niepowtarzalnej kompozycji smakowej. Za każdym razem wychodzi mi trochę inaczej, bo dodaję inne warianty przypraw lub owoców, fajnie jest poeksperymentować. Oczywiście rodzaj i klasa wina też mają znaczenie. Trzeba pamiętać, że przyprawy dodajemy po to by wzbogacić smak wina, a nie by go zabić. ;)
Gorący napar..
Przelałam do szklaneczek i podałam.
Gruszki cudownie zmiękły, ale nie rozpadły się, nabierając smaku i aromatu wina. Sam napar działa rozgrzewająco i rozleniwiająco - och! Zdecydowanie cudownie!
nareszcie zaczyna się sezon na grzane wino :)
OdpowiedzUsuńOoo tak! Też się cieszę! :)
OdpowiedzUsuń