Zachmurzona sobota. Wiatr tak silny.. przebija się przez ściany i okna, stuka, dudni serce wyziębia. Chandra przytula jak szorstki szlafrok, gryzie, drapie, poniewiera. Jest zimno, bardzo zimno. Są obowiązki, są rzeczy do wykonania. Nie ma chęci, bo gryzie i drapie. Nie ma sił. Myśli kieruje w otchłanie ostateczności. Zdrewniałe nogi prowadzą do kuchni. Ostatnie instynkty samozachowawcze. Obieram ziemniaki, kroję na pół, myję.. nalewam wody do garnka. Zapalam ogień na kuchence i gotuję je w osolonej wodzie. Wydobywam z wiecznej zmarzliny brokuł, marchewkę w kosteczkę pokrojoną skomponowaną z groszkiem i kukurydzę. Na drugim palniku kolejny garnek z gorącą wodą przyjmuje pomarańczowo-zieloną mieszankę. Na piętrze garnka zasiada różowy durszlak i wypełnia się skałą brokułową i kulką kukurydzianą. Para rozpuszcza lody, warzywa nabierają żywej barwy, odkleją się od siebie. Ziemniaki podskakują we wrzątku, rozpryskując wodę na kuchenkę. Czerwona cebula i 3 ząbk...
I will feed your body and soul