Patrzę przez okno. W Warszawie od wczoraj pada ulewny śnieg. Szare niebo, słońce na urlopie na Wyspach Kanaryjskich. Silny wiatr przegania fale zimnych, lepkich płatków śniegu. Złowrogo porusza konarami drzew i świszcze zagłuszając uliczny gwar. Czasami tylko przebija się przezeń przejmujący dzwonek tramwaju wiozącego przemarzniętych ludzi albo pisk opon samochodów próbujących wyjść cało z poślizgu. Krajobraz szaro-bury. Placki śniegu na trawniku, tu trochę psich kup,tam trochę zgniłozielonej trawy i pare zabłąkanych brązowych liści. Mokre chodniki upstrzone lekko przymarzniętymi kałużami.
Wszechobecne płatki śniegu rozbijają się o przemarznięte postaci ludzi biegnących gdzieś. Nie wiem gdzie. Mokre gwiazdki przenikają przez kurtki, płaszcze, czapki i buty, rozmywają makijaże pięknych pań i osadzają się w postaci marznących kropelek na brodach przystojnych panów.
Panie z przedszkola z grupką maluchów w odblaskowych kamizelkach, zakutanych w czapki, szaliki i rękawiczki drepczą w kierunku parku - myślę sobie - odważne czy szalone? Teraz mówi się, że nie ma złej pogody, że są tylko złe ubrania. Cóż, mam nadzieję, że mają dobre ubrania.
Starsze panie w pośpiechu, ale z ostrożnością, bo ślisko krążą między delikatesami, apteką i wejściem do klatki schodowej. Wszystkie wyglądają podobnie obsypane mokrym, białym puchem.
Na tarasie klubu sportowego zalega śnieg. Przypominam sobie ciepłe słoneczne dni, kiedy dzieciaki trenują tam boks. Trzeba zaczekać jeszcze parę miesięcy...
Nie widać nigdzie chłopaków spod bloku, z rzadka przebiegnie tylko jakiś zmokły piesek ze zgrabionym wlaścicielem.
Cały czas pada i wieje. Wszyscy zmieniają się w smutne mokre plamy. Samochody rozchlapują wielkie zimne kałuże. Przemyka jeden odważny człowiek na rowerze.
Patrzę przez okno. Patrzę na tych ludzi i najchętniej zaprosiłabym ich wszystkich do mojej kuchni na ciepły napar imbirowo-miodowy, który rozgrzewa i koi ciało i duszę. Moglibyśmy sobie porozmawiać gdzie to tak pędzą, co złego znowu się wydarzyło i o tym na co mają nadzieję w tym nowym roku. Moglibyśmy poczytać na głos przepisy z miodu, pyłku i propolisu i posłuchać Neila Younga.
Zapraszam
NAPAR:
kawałek umytego imbiru miażdżymy w moździerzu, kroimy dwa plasterki cytryny i zalewamy wrzątkiem, kiedy napar przestygnie dodajemy miód (w temp. powyżej 45 st.C straci on swoje zdrowotne właściwości) i pijemy małymi łyczkami.
To jest dobra baza pod inne napoje. Można go wzbogacić o cynamon, goździki, kardamon, anyż, zioła... w zależności od gustu, albo potrzeb zdrowotnych.
Polecam zapoznać się z listą naturalnych antybiotyków dostępną tutaj, bo przy takiej pogodzie trzeba się liczyć z przeziębieniami, a ponadto ponoć nadchodzą duże mrozy.
Wysyłam dużo ciepła!
Komentarze
Prześlij komentarz