Zaczęło się od tego, że jest październik. Wszyscy dzielni Polacy i każda szanująca się Polka zamiatają liście, grabią liście, pakują liście do worków, skrzętnie upychają w kubłach na śmieci każdą, nawet najdrobniejszą oznakę jesieni. Zagrabiają, zamiatają w parkach, na chodnikach, ulicach, w ogrodach i na dachach. Zawsze zadziwia mnie ten proceder. Skąd ta nagła pedantyczność w narodzie? Pety, śmieci i psie kupy nikomu nie przeszkadzają, ale liście? O nie! Liściom się nie upiecze.
A czyż nie pięknie by było przechadzać się chodnikiem obsypanym liśćmi, ten szelest, te miękkie pod stopami?
Słoneczny dzień, porywisty wiatr niesie zapach porozdeptywanych lekko fermentujących owoców. Myślę sobie, że na Bałkanach właśnie teraz pachnie papryką, wszyscy gotują ajvar. Pastę przepastnie paprykową i nieziemsko dobrą. O niebo lepszą niż te wszystkie keczupy, majonezy i inne sosowe warjacje...
Ale, ale jesteśmy w Warszawie, pędzę Saską Kępą, łapię ostatnie promienie słońca w deszczu wirujących złotych liści, natykam się na fantastyczny sklep - delikatesy węgierskie. Mam wewnętrzne ŁAŁ i muszę natychmiast przebiec przez ulicę i tam być.
Najchętniej wyniosłabym cały sklep do domu, sosy, przyprawy, wina i słoiki z marynatami, no może poza lodówką z kiełbasami. Biorę paprykę, węgierska uchodzi przecież za najwyśmienitszą.
Wiem, że dziś będzie nocne gotowanie paprykarzu.
Duża cebula i dwa ząbki czosnku z dodatkiem oleju rzepakowego, posiekane szklą się na patelni. Dwie papryki pokrojone w duże cząstki dołączają do nich po chwili, posypuję je solą i przykrywam. Doprawiam dwiema łyżeczkami słodkiej papryki węgierskiej i pieprzem naturalnym. Pół szklanki kaszy jaglanej przepłukuję gorącą wodą, wsypuję na patelnię i zalewam gorąca wodą. Duszę paprykarz pod przykryciem, dolewam wodę, gdy kasza ją wypiła. Gotowanie zajmuje jeszcze jakieś 20 minut i gotowe. Jest ciemno, ciepło, pachnie papryką i cebulą.. Jest miło. Pytam siebie kiedy ja znajdę czas by ten ajvwar zrobić?
Komentarze
Prześlij komentarz